sobota, 23 listopada 2013

Micha kicha



Micha kicha. A co ma robić, gdy kurz czai się nawet na myszo-zwierzu. Kurz nicnierobienia. Gotuję, studiuję. Czasem piorę, czasem prasuję. Czytam i znów studiuję. Czas mam zajęty od piątej pięćdziesiąt do dwudziestej trzeciej. Robię, a czuję kurz. A może za mało, a może za płytko?


Są przecież ludzie, którzy sami zszywają swoje rozharatane palce bo szkoda czasu na lekarza. Z piątym rozrusznikiem serca spacerują po dachach i montują dachówki dla nietoperzy[link]. Albo sami wykopują jabłonkę z korzeniami i sadzą nową np. mama. Podróżują też dużo: to do Izraelu na stopa, to do Sopotu a nawet do Krakowa. Podróżować teraz należy. Jak się nie podróżuje to się jest niewpasowanym puzzlem. Jak mawia profesor ze statystyki niewpasowane puzzle (badanie daleko rozrzucone) sru do kosza! Świat rozdaje worki jak Remondis a my się nawzajem segregujemy i to świadomie zupełnie!  Dziewczyna co dzień maszerująca do kościoła? Do wora z katolami. Facet w ćwiekach- s(z)atan. Jak nie chce wyjechać za granicę po lepsze życie- głupek, ba! Faszysta! Jak stoi z boku- aspołeczny, podejrzewać można- socjopata. Jak w domu pod kocem- kura domowa. Jak się żeni to niemodny, może nawet katol. Trzeba robić, trzeba działać, być feministką. Tylko gdzie jest przytulność uczuć, gdzie sympatia i bycie dla innych, gdy trąbią o niezależności. Trzeba się uzależnić żeby relacja była czysta i bez złośliwości dążenia do celu na własny rachunek. Trzeba stworzyć kącik odpowiedzialności. Z pełną świadomością się uzależnić, podlegać i dać siebie. Jeśli to zdrowa relacja, obejdzie się bez wzajemnych ograniczeń.

Ja mam wolność zakurzoną, bo jej nie umiem spożytkować i się gromadzi. Miotam się w samoobietnicach, że od jutra, że zaczną od pół godziny. Z każdym dniem polegam. Może to nie czas. Może czasu już nie będzie.

.

sobota, 5 października 2013

Idzie jesień

Idzie jesień.
Kto wie czy
skorupy kolczaste kasztanów
nie posłużą za
pancerne łodzie  podwodne,
a czapki żołędzi
za wojenne hełmy.

czwartek, 18 lipca 2013

Vaccinium corymbosum

Dziś spędziłam jak każde z ostatnich dziś. Dziś leżałam pod wiśnią i poznawałam historie kobiet niepokornych. Zdałam sobie sprawę, że jestem niepokorna w marzeniach, że pokornie i biernie podchodzę do rzeczywistości. Tej, jak na złość, nieustalonej. Wystarczy uśmiechnąć się do wiśni, zawalczyć o swoje i nigdy nie wypuścić z rąk pewności siebie. Reszta przyjdzie sama w odpowiednim czasie.





No i kochać. Tak do utraty tchu.

sobota, 23 lutego 2013

nabroiło się

Moje małe miasto, okrzyknięte niecywilizowanym zakątkiem bez zasięgu, gdzieś na końcu świata pokryte białym puchem i ukołysane dźwiękami z Końca Świata. Może dla niektórych "ukołysane" to nieadekwatne słowo do takiej dawki energii, jednak ja tą energię pochłonęłam doszczętnie jak ciało doskonale czarne i teraz jestem w stanie sie tylko kołysać.

               


Jako, że za VooVoo podążam w różne miejsca, w najśmielszych snach nie marzyłam, że taki koncert przytrafi mi się jakieś 5 km od własnego domu. Gdy tylko facebook (swoją drogą w końcu się na coś przydał) poinformował mnie o planach zespołu na 22 lutego, po pierwsze: podskoczyłam, po drugie: obdzwoniłam moją niezawodną ekipę wyjściowo- koncertową i kupiłam bilety, po trzecie: czekałam cierpliwie. Czekałam trochę z podekscytowaniem, trochę z przerażeniem- wizja stu osiemdziesięciu osób na tak małej powierzchni wydawała się co najmniej irracjonalna. Rzeczywiście, jak to określili prowadzący, był to przytulny koncert. Przytulny- dosłownie, ale nie miało to znaczenia, tłum wręcz nadał klimatu. 

Sami Muzycy w najlepszej formie. Z resztą co tu dużo pisać- kto zna, ten wie o co biega. Bezsprzecznie, bezapelacyjnie stwierdzam, że nawet gdybym bardzo chciała, to nie mam na co narzekać. Serio. Dźwięki VooVoo są tak spójne a przy tym tak różnorodne, są przytulne a jednocześnie niesamowicie energiczne, wesołe i ponure za jednym razem. Mogłabym tak sypać oksymoronami na dowód, że w tej muzyce nie ma miejsca na nudę.  Na koncercie nie można, choć nie tupać nogą, w domu, mimowolnie trzeba rozważyć proste, ale jakże głębokie i dosadne teksty. Muzyka popycha w interpretacje, niezależnie czy w danej chwili wybrzmiewa tekst.


W Raciborzu była oczywiście "Nowa płyta", była cząstka "21", znalazł się kawałek z "Samo Voo Voo" i hity sztandarowe czyli np. "Flota..." i "Nim stanie się tak...". Mnie osobiście zabiła solówka pana Mateo "dla Stopka". Surowe, rockowe, gitarowe brzmienie Waglewskiego, głęboki bas Karima i genialna umiejętność budowania napięcia przez Bryndala tworzą tak charakterystyczną mieszankę, że pewnie poznałabym ją po jednej nutce. Oj, nabroiło się na Końcu Świata.


Były bisy, było raciborskie klasyczne (nierżnięte) i lampka wina i serniczek podobno, nie obyło się bez strat- pękło kilka kufli, pękła też struna. Podebraliśmy z G. plakat z okna, zwiedziliśmy miejsce urzędowania zespołu po koncercie (kilka kwestii mnie, łagodnie mówiąc, zdziwiło, ale o tym kiedyś), zebraliśmy kolejne podpisy na płytach i i byliśmy świadkami jak pan Wojtek pięknie podpisał się na ścianie w KŚ przy wymalowanej swej podobiźnie (w dodatku odbyło się to przy użyciu naszego markera. HAJFAJF!). Miło też było spotkać osóbki dawno niespotkane i poniekąd odpowiedzialne za moją voovoową (i nie tylko) edukację we wczesnych latach młodości! 


   
Koncert zapisany w mojej głowie, czeka na kolejną aktualizację. "Pa i do widzenia".

środa, 13 lutego 2013

altruizm nieodwzajemniony




czas z dokładnością
czesze co do minuty
dni splata
w warkocze miesięcy


nie zachodzi w głowę
nie głowi się nad powodem
powodzi mu się
nie patrzy wstecz


czas jest doskonałym 
samotnikiem egoistą
nie może zaczekać z jesienią do lata
aż go znajdę na zbieranie liści



[zdjecie przedstawia rzeźby w Bazylice Santa Maria degli Angeli w Rzymie]

niedziela, 10 lutego 2013

Żeby nie stracić głowy


Nie chce ze mnie zeskoczyć wrażenie, że każda decyzja, od której zależy coś ważnego w moim życiu to tylko mała kulka z numerkiem, wrzucona do maszyny losującej. Choć prowadziłabym zapisy i codziennie analizowała wybór urządzenia zgodnie z zasadami rachunku prawdopodobieństwa, każda wyrzucona piłeczka okazałaby się w rezultacie czystym przypadkiem. Z tego powodu może nie warto tracić czas na zastanawianie się. Niech żyje improwizacja! Przypadkowy wybór to zawsze sytuacja pięćdziesiąt na pięćdziesiąt: albo wybiorę katastrofalnie w skutkach, albo nie będzie tak źle. Na razie nie jest źle. Jednak powaga sytuacji desperacko błaga o choć nieznaczne zapewnienie, że warunki pogodowe moich nastrojów utrzymają się na poziomie klimatu umiarkowanego. Prawdę mówiąc, nie dociera do mnie jeszcze atmosfera przedślubnego szaleństwa. Moje myśli zgrabnie przeskakują ten etap i zatrzymują się nieco dalej. Ślub to pikuś. Weryfikacją mojej samokontroli, cierpliwości, zaufania i przede wszystkim dystansu do siebie będzie wspólne egzystowanie na powierzchni pięćdziesięciu metrów kwadratowych. Znacznej większości sytuacji na świecie nie jestem pewna np. tego jak postrzegają mnie inni ludzie, jaką czekoladę wybrałabym, gdybym miała otrzymywać ciągłą jej dostawę oraz czy G. wolałby koncert Votum czy Luxtorpedy. Jedno jednak wiem na 100%. Tolerancja dla mojego przyszłego Męża, przez te fafnaście lat (dni, godzin) wykiełkowała we mnie na tyle, że powinien mnie nosić na rękach. Dzięki Niemu wiele się nauczyłam i to daje mi nadzieję na kolejne szlachetne zmiany mojego charakteru. Cel na ten rok: ćwiczyć wytrwałość.
To tak na początek, jakby ktoś pytał kim jestem, albo co we mnie jest od dziś. Ostrzegam, że z czasem mogę zamiatać w to miejsce trochę narzekania, trochę marudzenia, będę układać tu muzykę, poezję i prozę, trochę pozwiedzam, może coś ugotuję. Grunt, że tu wszystko będę robić regularnie i na pewno. Bez zniechęcania się i porzucania, jak to zwykle u mnie bywało.
mi.